23.11.2022,
Bimbo, RCA
Witam Cię serdecznie u schyłku roku liturgicznego. Ostatnie dwie niedziele, w przeciwieństwie do tego, co pisałem ostatnio, były wypełnione. W uroczystość Chrystusa Króla zgromadziliśmy się wraz z Tercjarzami Franciszkańskimi w jednej z parafii stolicy na ich uroczystościach. W piątek, przed uroczystościami spotkałem się z tercjarzami na konferencji i spowiedzi, przygotowując ich do niedzielnych celebracji. Do trzeciego Zakonu zostało przyjętych sześciu nowych członków a dwunastu złożyło śluby, czym definitywnie zostali włączeni do wspólnoty franciszkańskiej. Była nas spora grupa. Niestety napotkaliśmy na małe niedogodności organizacyjne. Otóż miejscowy proboszcz na Mszę tercjarzy zaplanował jeszcze… sakrament małżeństwa jednej z par w parafii! Tym samym proboszcz podjął się przewodniczenia Eucharystii i wygłoszenia homilii, a nasi tercjarze zostali zepchnięci na margines: zamiast składać śluby po homilii, zrobili to dopiero po komunii, bo po homilii przewidziane były celebracje sakramentu małżeństwa. Cóż, pozostał mały niesmak…
Tydzień wcześniej, w niedzielę 13 listopada, pierwszy raz po moim powrocie do RCA wyjechałem na Mszę na wioskę. W porozumieniu z miejscowym proboszczem (księdzem diecezjalnym) zostałem posłany do Yombo. Zależało nam na tym wyjeździe z dwóch względów. Z jednej strony jest to nasza forma pomocy w duszpasterstwie w parafii na terenie której się znajdujemy, z drugiej… trzeba nam było kupić drewna na opał. Jako że takie zakupy w stolicy wychodzą drogo, najlepszą opcją jest pojechać do wioski w lesie. Tam na dodatek odnaleźliśmy jednego tercjarza, Tymoteusza, który podarował nam część drzewa za darmo. Dopłaciliśmy małą sumę, by dorzucić kilka belek i wypełnić samochód. Taki wyjazd był też okazją, by kupić trochę bananów pastewnych (które gotuje się i podaje np. zamiast manioku do posiłku) oraz nieco warzyw. Z racji na zakupy wróciłem do domu późno, bo dopiero po 14.00. A że na popołudnie mieliśmy umówione spotkanie z Polakami, by pograć w Splendor (gra planszowa), toteż dzień szybko minął.
W międzyczasie udało mi się zorganizować i wyjechać na jeden dzień na basen. Początkowo planowałem taki wypad raz na miesiąc ale z trudem mi to przychodziło. Ufam, że jeszcze raz przed końcem roku mi się to uda. Zazwyczaj wybieram się w tygodniu, kiedy to basen jest pusty i cichy. Mam wówczas dogodne warunki na odpoczynek i rozrywkę. Jak kieszonkowe na to pozwala to w drodze powrotnej zatrzymuję się na jakąś europejską obiadokolację i wracam do domu na wieczorne modlitwy.
Ostatnimi dniami głowę zaprzątnął nam Mundial w Katarze. Wiadomo, iż w miarę możliwości chcieliśmy śledzić poczynania piłkarzy, zwłaszcza naszych reprezentantów. Kilka tygodni wcześniej bracia dopytywali, jakie formuły canal plus należy wykpić, by móc śledzić mecze mistrzostw. Byłem w agencji, popytałem no i automatycznie skupiliśmy się na tym, by mieć do dyspozycji wszystkie sportowe kanały canal plus. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w dniu otwarcia, o godzinie 17.00 żaden ze sportowych kanałów nie nadawał meczu Kataru z Ekwadorem! Po kilku minutach odebrałem telefon od braci z Rafai z tymi samymi obawami: Nie zobaczymy Mundialu? Zaczęliśmy przeglądać wszystkie dostępne kanały, zwłaszcza te z okolicznych państw, ale nie mogliśmy natrafić na mecz. W końcu dotarliśmy do numeru 435, gdzie angielska stacja SuperPlus nadawała mecz. Ufff… Zacząłem oglądać. Jednak wkrótce otrzymałem kolejny telefon z Rafai – u nich nie działa… Jak się później (ale na szczęście przed 22 listopada, przed meczem Polaków) okazało, dekoder braci w Rafai był za stary i nie odbierał tych angielskich kanałów. Dogadali się więc z sąsiadkami, siostrami, by wymienić się na miesiąc dekoderami. Udało się. Nazajutrz rano zapłaciłem im najtańszy abonament (bo już taki aktywował angielskojęzyczne programy) i wszyscy mogliśmy śledzić poczynania Polaków. Wiele do oglądania wprawdzie nie było, ale gdybyśmy tej kaszany zobaczyć nie mogli to bylibyśmy jeszcze bardziej niepocieszeni… a tymczasem przed nami jeszcze wiele emocji.
Śledząc powyższe akapity, można by stwierdzić, że to co warte wspomnienia, mało związane jest z misją… Jest prawdą, że ostatnio burzy mnie trochę fakt, że mało „robię”, w dziedzinie misyjnej posługi. Że nie mam jakiegoś dzieła, które można jasno i konkretnie określić, zmierzyć i ocenić na ile się ono rozwija lub cofa. Bo trudno przecież, żebym moje życie mierzył wedle kryterium ekonomicznego podliczając pieniądze, które trzymam w szufladzie i którymi zarządzam… Zdaje się, że Pan Bóg mnie w tym trochę próbuje, by mi pokazać, że bardziej wartościowe jest „być” niż „robić”. Sam jeszcze całkowicie nie jestem do tego przekonany ;) Ale tak to odczytuję na modlitwie i na rozmowach z kierownikiem duchowym (chwała Bogu, że po długich poszukiwaniach w ostatnich trzech latach, Bóg znów skrzyżował moje ścieżki z kapucynem, który towarzyszył mi przed trzema laty). Moje duchowe zmagania można by streścić w dwóch pytaniach stawianych przez świętego Franciszka w różnych okresach swego życia. Franciszek u progu swej przygody pytał: „Co chcesz abym czynił Panie?”. Później natomiast: „Kim jesteś Ty, Panie, a kim jestem ja?”. Zdaje się, wedle naszego rozeznania, że mam się przestawić na to drugie pytanie. To pytanie o to, kim jestem jest bardziej właściwe w kontekście mojej aktualnej sytuacji. Wpływają na to przebyte choroby, specyfika mojej codziennej posługi tutaj w Bimbo (tak szarpanej, nieregularnej, zależnej od wielu zewnętrznych czynników) oraz Słowo Boże, które słyszę.
Mocno piętno odcisnęło na mnie także wydarzenie związane z moją rodziną, a mianowicie śmierć naszego dziadka, Stanisława. Jego odejście, oraz Słowa Ewangelii o Zacheuszu oraz o Bartymeuszu, nasuwają mi refleksje o „chwytaniu chwil”, wykorzystywaniu okazji. Myśląc o tych dwóch postaciach biblijnych możemy sobie zadać pytanie, co by z nimi było, gdyby w danym momencie nie wykorzystali „daru niebios”. Jezus już do Jerycha wrócić nie miał. Gdyby w tych decydujących chwilach zabrakło im determinacji, by wyjść na spotkanie Jezusa, ich życie pozostałoby niezmienione. Odejście bliskiego człowieka stawia pytanie o wykorzystane chwile. O to czyśmy nie zaprzepaścili okazji, bo one już nie wrócą. Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Bo z jednej strony starałem się „być” z dziadkiem, gdy był ku temu czas. A z drugiej strony rodzi się refleksja, że można było więcej. Tyle, że ta refleksja wróciłaby chyba zawsze, niezależnie od ilości wspólnie rozegranych partii szachowych.
Stąd to przekierowanie z „robić” na „być”. Bo nigdy nie ZROBISZ tyle by BYĆ w pełni. Ale BĘDĄC w pełni, ZROBISZ tyle ile trzeba.
Ta refleksja ożywiana jest przez kolejne słowa Ewangelii. Te z ostatnich dni. Słucham i wyczuwam pewne napięcie, które rodzi się w tych, którzy przeżywają rzeczywistości opisane przez Jezusa. Człowiek otoczony przez trudy, prześladowania, kataklizmy, niepowodzenia i śmierć, chce czym prędzej uczepić się czegoś, co przetrwa, co nie przeminie. Chce coś zrobić, gdzieś pójść… Straciwszy jedno bogactwo pragnie czym prędzej objąć inne, by nie pozostać z pustymi rękami. Jezus mówi „nie podążajcie za nimi”. Dociera do mnie, że Pan woła „nie spiesz się”, „nie popędzaj”. Jest tu jakaś zachęta do zgody na rzeczywistość, która mnie otacza, na to by się poddać pracy garncarza, który robi z gliny to co chce. By być a nie koniecznie "coś z tym zrobić".
Zdecydowana większość z nas określa się na podstawie tego, co robi i w działaniu znajduje spełnienie, równowagę. Życie kontemplacyjne wymaga specjalnej łaski i wierności. O tę wierność ostatnio zabiegam i Twoim modlitwom ją polecam!
Błogosławię+