1.05.2023,
Bimbo
Ave Maria!
W majowym miesiącu serdecznie Was pozdrawiam i dzielę się z Wami naszymi sprawami. Od dobrego tygodnia nasze myśli i wysiłki krążą wokół naszego starego domu. Otóż, na początku XXI wieku, kiedy bracia w RCA postanowili na dobre otworzyć się na nowe, tubylcze powołania, zdecydowali osiedlić się w Bangui. Do tej pory bracia mieli domy tylko na wschodzie kraju – w Rafai, w Obo i w Zemio. Stopniowo oddali dwie misje miejscowym księżom (Zafai i Obo) i założyli wspólnotę w Bangui-Bimbo. Potrzeba było zakupić dom. Aż do tego czasu, za każdym razem gdy bracia przyjeżdżali do Bangui, na zakupy lub z racji na podróż do lub z Polski, zatrzymywali się u polskich księży z diecezji Tarnowskiej, którzy od początku osiedlili się w powierzonej im parafii św. Antoniego w Bimbo. Bracia znaleźli więc mały domek (5 pokoi i salon plus dwie toalety osobno). Zanim bracia na dobrze się zainstalowali potrzeba było małego remontu. Z tego co mi wiadomo zajmował się tym Kordian. Tam to nasi bracia żyli przez kilka dobrych lat i przyjmowali postulantów, zanim wybudowano dom w którym mieszkamy aktualnie. Po przenosinach wspólnoty do nowego miejsca, stary dom pozostał na nasz użytek. Przez większą część czasu zamieszkiwali tam pracownicy brata Raymonda z rodzinami. W tym malutkim domu żyły co najmniej cztery rodziny! Niestety brak remontów i ogólne zaniedbanie sprawiły, że gdy rodziny się wyprowadziły (po upadku firmy brata Raymonda), dom nie nadawał się do użytku.
Mamy zamiar doprowadzić go do porządku i wynająć. To może być bardzo fajny zastrzyk na utrzymanie Fundacji Braci Mniejszych w RCA. Póki co żyjemy nadal „z zasiłku” ;) Więc od dobrego tygodnia krzątamy się na naszej starej posesji. Rozpoczęliśmy od ścierania papierem ściernym wszystkich ścian, by pozbyć się brudu przed malowaniem. W między czasie wywoziliśmy śmieci i porządkowaliśmy obejście które dość mocno zarosło. Pracy domagał się także dach. Najpierw musieliśmy zidentyfikować dziury. Wchodziliśmy na poddasze na czworaka, bo jest bardzo niskie. A gorąc był niemiłosierny. Wychodziliśmy jak z pod prysznica, tylko że cali w kurzu i w pajęczynach… Ostatecznie w dwóch miejscach na blachach znaleźliśmy dziury a i przy niektórych śrubach woda ściekała na krokwie i niszczyła sklejki, które stanowią sufit. Później należało zakleić dziury takimi nalepami z asfaltem. Jako, że nie mieliśmy palnika, który miałby ten asfalt rozgrzewać, by można go było przylepiać, nagrzewaliśmy go nad przenośnym ogniskiem… niestety nie było to skuteczne rozwiązanie. Dziś natomiast wybrałem się na dach z żelazkiem „z duszą”. Dla tych którzy nigdy nie mieli z nim do czynienia – to takie żelazko gdzie rozpala się ogień wewnątrz, przy pomocy np. węgla drzewnego i tak nagrzane wykonuje swoją robotę. Na dachu – zdaje się – sprawdziło się. W rzeczywistości okaże się to po kolejnej ulewie. Raz pokleiwszy blaszany dach, zacząłem wymieniać spróchniałe sklejki na suficie. Praca to nie trudna, ale wymagająca wielu „wygibasów”. Zwłaszcza gdy nie wymienia się całego sufitu ale tylko niektóre elementy. Zostało mi jeszcze trochę pracy. Jutro do budynku wchodzą malarze. My zaś w między czasie pragniemy wymienić moskitiery oraz szybki w oknach. Później przyjdzie wielkie sprzątanie. Na koniec dogadamy się jeszcze z elektrykiem. Gdy bracia mieszkali w tymże domu, mieli prąd i wodę. Opuszczając mieszkanie, prąd i wodę odcięto by nie ponosić dodatkowych kosztów. Ufamy, że wystarczy podłączyć się na nowo do źródła prądu i przy małych poprawkach światło zaświeci nam nad głowami. Natomiast hydraulika wymaga większego zachodu. Stare, metalowe rury pordzewiały i nie nadają się do użytku. Będzie trzeba pociągnąć wodę od początku. Mamy tu jednak taki system rurek, które pozwalają na dość czystą pracę. Mamy małe doświadczenie przy reparacjach hydrauliki w naszym domu. Wierzymy, że do końca maja dom będzie gotowy i wywiesimy ogłoszenie wynajmu. Kandydatów jest sporo. Są osoby prywatne, są też organizacje humanitarne. Zdecydowanie preferujemy te drugie, bo gwarantują regularną płatność i dbałość o dom. Jest jednak także opcja trzecia. Siostry dominikanki szukają domu, by otworzyć dom formacyjny. Już jakiś czas temu na ten temat rozmawialiśmy, później była cisza, a niedawno siostry znów zagadały… więc zobaczymy co z tego wyjdzie. Bądź co bądź, na dziś mamy co robić. W święto pracy, to ważne stwierdzenie!
Oczywiście nie brakuje i innych aktywności w naszym misyjnym życiu.
Jedną z niedziel, zostałem posłany do poważnego więzienia w RCA. Ponad nim jest jeszcze jedno – dla więźniów politycznych. To natomiast, noszące nazwę dzielnicy – Garagba – jest przeznaczone dla mężczyzn, którzy popełnili naprawdę srogie wykroczenia – morderstwa, pedofilia, grube kradzieże… Było to moje pierwsze spotkanie z tym miejsce i tymi ludźmi. Wcześniej odprawiałem Msze w więzieniu dla kobiet. W Polsce natomiast było mi dane odwiedzić więzienie w Cieszynie, kolędując wraz z braćmi w okresie bożonarodzeniowym. W Garagba przebywa zdecydowanie ponad 300 chłopa. Gdy dotarliśmy ze współbratem na miejsce, przeszukano nasze bagaże, skonfiskowano telefon i kazano czekać. Okazało się, że trwa nabożeństwo Apostolików. Po ok 40 minutach wprowadzono nas przez jedne i drugie kraty na dość duży spacerniak. Większość stróżów to cudzoziemcy – widziałem flagi nawet Portugalii. Spacerniak otoczony był wysokim murem zakończonym kolczatką. Był pełen mężczyzn. Zaprowadzono nas do jednego rogu, niedaleko toalet, czego nie dało się niestety nie wyczuć… Przechodząc przez spacernik mijaliśmy kilka cel, metr na metr chyba, maksymalnie półtora, jak wieżyczka. Jak się potem dowiedziałem – cele karne… Niedaleko miejsca gdzie sprawowana była Eucharystia była taka jedna cela gdzie siedziało, a raczej stało trzech chłopa. Widok 300 mężczyzn „na wolności” mógł wprowadzać konsternację, ale baczna obserwacja rozwiała obawy. Wszyscy byli bardzo spokojni. Niektórzy robili pranie, inni kupowali orzeszki lub ciastka albo napoje. Raczej bezalkoholowe. Większość z nich siedziała, gawędziła, śmiała się. Około setka więźniów była skupiona w rogu spacerniaka, pod dachem, przy przygotowanym ołtarzu. Po lewej stronie od ołtarza ćwiczył więzienny chór – bardzo dobrze śpiewający! Przy ołtarzu siedział katechista (nie-więzień) i jego sekretarz (też nie-więzień). Byli też lektorzy (więźniowie). Na ławkach siedzieli więźniowe, uczestnicy Uczty Pańskiej. Ale nie jacyś recydywiści czy budzący trwogę „macho”… Siedzieli chłopcy w moim wieku albo nawet młodsi. Część skupiona na modlitwie różańcem, inni z otwartą Biblią, jeszcze inni spokojnie wpatrzeni we mnie. Spotkanie wzrokiem u większości przywoływało serdeczny uśmiech. Wielu z nich siedzi już długo… rok, dwa, pięć… Część z nich nawet jeszcze nie zostało osądzonych… czekają na wyrok. Przybyli z różnych stron kraju. Wielu z nich zostało opuszczonych przez rodzinę. Nikt ich nie odwiedza. Nie miałem wiele czasu, by rozeznać się co do uczestników. Czas ponaglał, bo po nas wchodził imam na modlitwę z muzułmanami. Miałem zatem przed sobą ponad setkę katolików. Część z nich otrzymała sakramenty (chrztu lub bierzmowania) właśnie tu, w więzieniu. Przygotowuje ich katechista. Mają katechezę trzy razy w tygodniu. Rozpoczęliśmy Mszę z wielką powagą i szacunkiem. Była to trzecia niedziela wielkanocna. Ewangelia o uczniach z Emaus. Mówiłem o utraconych marzeniach, o zaprzepaszczonych szansach, o Jeruzalem które pozostało za nami, o rozczarowanych uczniach którzy spodziewali się wiele, a idą do Emaus z niczym. Swoja historię zostawili w Jerozolimie, ale zarazem niosą ją w sercach. Nie potrafią się uwolnić od tego, co jakoby minęło. Tęsknota w nich drzemie, nadzieja się tli. Do takich uczniów dołącza Jezus i chce słuchać ich historii, ich nadziei, chce słuchać o ich rozczarowaniach. I daje im Słowo jako klucz do sensu ich historii. Mówi: czytaj, słuchaj Słowa, a zrozumiesz siebie i to co dzieje się dookoła. I idąc z nimi, nieustannie oddalając się od swojego Jeruzalem, Jezus jest gotów iść nawet dalej, bo mu zależy na tych uczniach. A w znaku łamania chleba pokazuje im i zapewnia, że to co minęło, nie skończyło się na zawsze. Że jest kontynuacja, że jest jutro…
Pięknie głosiło się Słowo tym ludziom. Nie mówiłem niczego nadzwyczajnego ani forma nie była jakaś wyrafinowana. Ale oni słuchali jak świnia grzmotu. Był w nich taki głód Słowa, takie pragnienie napełnienia się… Przepiękne doświadczenie!
Ostatnią zaś niedzielę zostaliśmy w domu i odprawiliśmy comiesięczny dzień skupienia. Przyszły siostry franciszkanki. Jako że nie zaprosiliśmy żadnego kapłana, mnie przypadło wygłoszenie Słowa. Zważywszy, że była to wigilia święta pracy i wspomnienia św. Józefa robotnika, mówiłem o pracy. O tym jak Bóg widzi naszą praca, że nas do niej zaprosił w ogrodzie Eden, zanim żeśmy zgrzeszyli. Że praca jest współpracą z Bogiem. Pochyliliśmy się nad życiem Jezusa, który w świat pracy wszedł, który pracę szanował, spoglądał na nią z miłością jakoby odkrywał w niej rysy działalności swojego Ojca. Dopełnił swego dzieła poprzez Mękę i Śmierć i dał nam sposobności byśmy uczestniczyli nie tylko w stwarzaniu świata ale i w zbawianiu. Od czasu grzechu pierworodnego praca nierozerwalnie została złączona z trudem, zmęczeniem, cierpieniem. Ta rysa daje pracy charakter zbawczy. Noszenie krzyża tu się aktualizuje… Zaś między wierszami zabrałem się za robienie ciast. Ostatnio próbuję robić biszkopt. Raz wyszło ciasto z kremem (z paczki) innym razem z budyniem. Smaczne! A że czas wielkanocny jest jak najbardziej adekwatny, by życie osładzać, toteż pewnie będą i kolejne próby.
Na ten majowy miesiąc, jakże piękny sam w sobie ale i udekorowany pięknymi datami urodzin moich rodziców, niech Wam Bóg błogosławi!
Przez Maryję, bądźmy bliżej Jezusa!