Po bogatych tygodniach braterskich spotkań i posług znów mam Wam o czym napisać.
Moje wielkopostne zmagania koncentrują się w tym roku na wierności modlitwie różańcowej oraz dyscyplinie co do podjętych obowiązków. Wraz z Maryją staram się pochylać nad tajemnicami życia Jezusa, by zrozumieć, dać się przeniknąć a nade wszystko, by uczestniczyć w drodze Jezusa. Myślę, że jest naszym wspólnym doświadczeniem, że nasza modlitwa mocno kręci się wokół nas. I jest prawdą, że ta relacja: Bóg-ja dotyka naszej codzienności i tego co się przez nią przeplata: przez tajemnicę Bożego Narodzenia Jezus wchodzi w nasze życie. Ale jest też druga strona tej relacji. Ukazuje się ona w tajemnicach paschalnych: w relacji z Jezusem, On sam rozdziera zasłonę byśmy mogli wejść w Jego rzeczywistość. Jezus wraca do Ojca i ciągnie nas ze sobą. Stąd te moje wysiłki, by na modlitwie bardziej przylgnąć do Jego misteriów niż do tych moich, codziennych.
Było to w ostatnich tygodniach o tyle wymagające, że dużo się działo. Zgodnie z planem 28 lutego przyleciał do nas Hieronim. Cóż za radość! Ostatnio widzieliśmy się w Polsce, na wakacjach. Choć stricte rzecz biorąc nie mieliśmy za dużo czasu nas celebrację tego wspólnego czasu, to jednak byliśmy razem, na misji, w dziełach Bożych. Wszyscy spotkaliśmy się w niedzielę w Boali: rekreacyjnie ale też by porozmawiać i obrać kierunek naszej drogi. Wśród głównych tematów przewijała się trudna obecność braci w Boyali. Spore przeszkody na drodze posługiwania oraz brak wielkich perspektyw na znaczący rozwój tejże miejscowości stawia pytania o to czy i jak angażować się w duszpasterstwo w tymże miejscu. Na pewno nie jest to misja, która mogłoby zapewnić naszym miejscowym braciom byt na najbliższe lata. A właśnie takich miejsc teraz potrzebujemy: misjonarze pakują walizki i miejscowi muszą mieć jakieś środki do życia i pracy. Aktualnie mamy jedynie jeden dom, który do nas należy (dom formacyjny w Bimbo), i którego biskup nie może nam zabrać, w przeciwieństwie do parafii, gdzie jesteśmy tylko tymczasowo. Naszym priorytetem jest pozostawienie braciom takiej misji, która pozwoli im pracować i żyć bez wsparcia finansowego z zagranicy. Mieliśmy wspaniałą perspektywę. Jedna z kaplic w Bimbo (w parafii przynależącej jeszcze do niedawna Polskim księżom z diecezji Tarnowskiej), zapowiada się na dobre miejsce do utworzenia nowej parafii. Nosi nazwę Kpalongo. Podjęliśmy starania, by w porozumieniu z biskupem kupić teren i wybudować kościół z klasztorem. Pierwsze kroki zostały podjęte, biskup wyraził zgodę i entuzjazm. Udało się zebrać środki przynajmniej na rozpoczęcie budowy. Niestety, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, ordynariusz miejsca oznajmił nam niedawno że oddał ten teren i kaplicę innej wspólnocie, która zaproponowała podobną inwestycję. Zostaliśmy więc z pustymi rękami. Jesteśmy w trakcie rozważań, co począć, gdzie skierować nasze kroki…
Trudności związane z kaplicą w Boyali stały się jeszcze większe w skutek choroby naszego brata, Barnaby, który zmuszony był wyjechać do Polski, by podjąć specjalistyczne leczenie. Polecamy go waszym modlitwom!
Po naszych obradach przyszedł czas na nieco bardziej rekreacyjny czas oraz na zakupy związane z wyjazdem Hieronima do Rafai. Przyszła nam do głowy myśl, by pojechać w tych dniach do sióstr Klarysek, do Bouar (450km od Bangui, w kierunku zachodnim, ku granicy z Kamerunem). Po krótkich rozważaniach podjęliśmy się tego wyzwania. Motywy były trzy: odwiedziny u naszych sióstr, zakupy w Kamerunie, gdzie większość towarów jest dużo tańsza, oraz sprawdzenie nowo zakupionego, używanego auta, którym Hieronim lada dzień miał wracać do Rafai, gdzie droga jest fatalna. Wyruszyliśmy we wtorek i wracaliśmy w czwartek. Dwa dni na drogę tam i z powrotem oraz jeden dzień na miejscu. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce, w środę rano, po Mszy ruszyłem do Kamerunu, do Garamboulaj, w towarzystwie Marka, polskiego księdza, który pracuje w diecezji Bouar. Droga jest wyśmienita, asfaltowa, choć nieco kręta. Mieliśmy do pokonania 150km w jedną stronę. Przekroczyliśmy granicę bez problemów i w najbliższej mieścinie załadowaliśmy auto towarami: mąka, cukier, sól, mydło, kreda szkolna, sardynki, olej… Miało być jeszcze paliwo, ale na wszystkich czterech stacjach się skończyło. Nic dziwnego, skoro jest ono połowę tańsze niż w RCA (w Kamerunie kosztuje aktualnie ok 5zł/litr ropy). Było to frustrujące, bo to pierwsza pozycja na zakupowej liście, a my wracaliśmy z pustymi bidonami. Na szczęście już w Bouar udało nam się znaleźć człowieka, który sprzedawał paliwo kupione w Kamerunie. Nie po tej samej cenie, ale jednak taniej niż na stacjach w RCA. Zakupiliśmy 200litrów i w miarę ukontentowani mogliśmy wrócić do siebie. W tych dniach nie miałem wielu okazji, by pobyć z siostrami. To raczej Hieronim cieszył je swoją obecnością. Miałem za to przyjemność „świętować dzień kobiet” w szkole muzycznej u br. Benka Pączki, kapucyna, którego można znaleźć w mediach społecznościowych i nie tylko, przy okazji różnych akcji (m.in. Pączek dla Afryki). Tak się złożyło, że 8 marca wracał z Bangui do Bouar z nowymi muzykami, Polakami, którzy przez najbliższe tygodnie będą wykładać w szkole muzycznej, którą Benek otworzył i wciąż buduje. I z tej to okazji mogliśmy się spotkać wieczorem. A że akurat wypadał dzień kobiet… Przypadek. Ale dla zasady, była z nami jedna kobieta – kucharka, która przygotowała kolację. Tym razem jednak siedziała z nami przy stole i przy lampce wina. Był także jeden miejscowy nauczyciel oraz wspomnianych dwóch Polaków-muzyków.
Po powrocie, dni upłynęły nam na kompletowaniu zakupów. Była też wizyta u Benjamina (mężczyzna, któremu zostały amputowane dwie ręce), który ostatecznie zażyczył sobie wrócić do siebie, do wioski. U sióstr zachowywał się nieodpowiednio a wobec nas reklamował sporą kwotę pieniędzy, z racji na posługę portiera, którą u nas pełnił. Faktem jest, że przez dłuższy czas, gdy u nas mieszkał i gdy wzięliśmy go pod opieką, posługiwał przy bramie. Nie braliśmy tego jednak jako powierzonej mu pracy. Raczej odbieraliśmy to jako wyraz wdzięczności z jego strony. Jednak jego pogląd był inny. Stąd to wyniknęło sporo polemiki i trudności. W końcu, przy asyście Hieronima, rozstaliśmy się z Benjaminem. Otrzymał pewną sumę pieniędzy i opuścił dom sióstr. W poniedziałek Hieronim ruszył samochodem do Rafai. Po uciążliwej ale pomyślnej podróży dotarł do domu w czwartek. To naprawdę dobry rezultat! Ja natomiast zacząłem odczuwać malarię więc zdecydowałem się na trzydniową kurację kroplówką – glukoza, chinina i witamina B+. Skończyłem w sobotę. W niedzielę (chyba jednak trochę lekkomyślnie) podjąłem się posługi w szpitalu i areszcie dla kobiet. W poniedziałek załatwiałem sprawy związane z załadunkiem ciężarówki do Rafai z materiałami budowlanymi i widzę, że mi się to odbija czkawką bom dętka…
Zatem dziś siedzę w pokoju i nabieram sił : )
Tymczasem błogosławię Wam z serca i polecam się modlitwom! +